Reżyseria: Troy Miller
Scenariusz: Jonathan RobertsJeff Cesario
Gatunek: Familijny
Produkcja: USA
Dziś film na podtrzymanie świątecznej atmosfery. :) Jack
Frost to bardzo pozytywny obraz, wprowadzający w
zimowy/świąteczny klimat. Przyznam, że czego innego spodziewałam się
po przeczytaniu opisu produkcji, ale byłam miło zaskoczona.
Jack Frost przedstawia uniwersalne wartości, może być lekcją
dla każdego. Zapraszam na recenzję.
Pierwsze, co nasuwa się na myśl po seansie to
wzruszająca opowieść o relacji ojca z synem. Jack był
muzykiem, który usiłował zrobić karierę. Starał się, by jego
rodzina jak najmniej na tym ucierpiała, ale ten zawód rządzi
się swoimi prawami. Wiele ważnych momentów z życia
syna po prostu go ominęło. Stracił bezpowrotnie coś bardzo
cennego - możliwość wspólnego przeżywania trosk i radości
dnia codziennego. Względny spokój rodziny burzy wypadek
samochodowy, w którym ginie Jack. Może gdyby tak bardzo nie
chciał spędzić świąt z żoną i synem, nic by się nie wydarzyło?
Chłopiec po roku nadal nie może pogodzić się z odejściem
ojca. Ma w sobie dużo złości i żalu, z którym usiłuje się
zmierzyć. Tata wraca jednak do syna pod postacią bałwana.
Pozwala mu to choć w jakimś stopniu się zrehabilitować...
Pomysł powrotu Jacka jako bałwana wydał mi się tak
absurdalny, że nawet zastanawiałam się, czy nie poniosła
mnie wyobraźnia podczas czytania opisu filmu. Okazało się
to jednak całkiem ciekawym zabiegiem, który był metaforą
budowania relacji i naprawiania błędów. Obraz adresowany
jest przede wszystkim do dzieci i młodzieży. Dlatego ten
bałwan aż tak dziwić nie powinien... Zastanawiałam się też, czy
ów ojciec nie był zwyczajnym wyobrażeniem dziecka, które nie
może sobie poradzić ze stratą. Czymś w rodzaju wymyślonego
przyjaciela, które w głowie ma większość maluchów. Chyba
twórcy zostawili tu dowolność interpretacji.
Rodzina Forest prowadzi całkiem udane życie. Mimo
zawodowych obowiązków Jack stara się poświęcać czas
swojemu synowi. Jednak ciężko nie zauważyć, że chłopcu
brakuje jego obecności. Muzyk nie pielęgnuje syna w
chorobie, nie chodzi na jego mecze hokejowe, nie pomaga
w lekcjach, nie uczestniczy w ważnych wydarzeniach.
Składa obietnice, które pozostają przez niego
niezrealizowane. Charlie bardzo często czuje się
zawiedziony i rozczarowany. Wydaje mi się, że w tej rodzinie
mimo starań doszło do pewnych zaniedbań.
Jack po powrocie z jakiegoś koncertu podarował synowi
harmonijkę. Charlie oddał mu ją, kiedy ojciec kolejny raz
zawiódł jego zaufanie. Rodzina miała wspólnie spędzić święta
w górach. Niestety Jack, z kilkoma innymi kapelami został
zaproszony na wyjątkowy świąteczny koncert, który mógł
popchnąć jego karierę do przodu. Za namową żony zdecydował
się wziąć w nim udział, co spotkało się z dość jednoznaczną
reakcją Charliego. Koniec końców Jack rezygnuje i zawraca
z drogi, by dotrzeć do rodziny. Podróż kończy się
śmiertelnym wypadkiem. Czy nie spowoduje to wyrzutów
sumienia u żony i syna? Spieszył się przecież do nich... Po
rocznym przeskoku czasowym widać jak mimo pozornego
pogodzenia się sytuacją, jest im trudno ułożyć sobie życie.
Charlie ma w sobie dużo niewypowiedzianego żalu i złości.
Widać to szczególnie w scenie z odgarnianiem śniegu
sprzed domu. Jest wściekły, to zadanie wydaje się go
przerastać, a chce jak najlepiej. Widok dziewczynki i jej taty
lepiących bałwana przywołuje u chłopca podobne wspomnienia
z poprzedniej zimy. Pcha go również do samotnego ulepienia
śniegowego ludzika. Czy tęsknota za ojcem sprawia, że
zaczyna swe dzieło personalizować? Czy może to po
prostu wymogi gatunku?
Przechodzę teraz do najbardziej naiwnej, a zarazem
najpiękniejszej części Jacka Frosta. Bałwan nagle zaczyna
mówić głosem ojca Charliego. Nie jestem pewna, czy inni mogli
go słyszeć, ale bałwan chodzący po ulicach robił wrażenie.
Charlie początkowo nie może uwierzyć w ponowne spotkanie z
ojcem. Jednak znajomość i nieznajomość pewnych faktów
skutecznie go przekonuje. Panowie dostali możliwość
rozmowy i spędzenia czasu, którego w poprzednim życiu
zabrakło. Jack uczy syna grać w hokeja, przekonuje, by wrócił
do drużyny, dociera na jego mecz, ratuje przed szkolnymi
oprychami. Po prostu jest. Nadrabia zaległości. Charlie dostał
dodatkowy czas, zobaczył, że ojcu naprawdę na nim
zależało, kochał go. Jack jest obok, służy radą, długimi
rozmowami. Zażyłość Charliego z bałwanem niepokoi jego
matkę. Kogo by zresztą nie zaniepokoiła? ;) Jak wspominałam
ta część filmu, wywołuje nie lada wzruszenie i warto ją
zobaczyć. Przede wszystkim można uświadomić sobie, że
straconego czasu nie uda się już nadrobić. Trzeba żyć tu i
teraz.
Jack Frost ma bardzo fajny, refleksyjny klimat. Pozwala
spojrzeć na nasze własne relacje, poukładać kilka spraw.
Pokazuje, co naprawdę się liczy. To rodzina zawsze będzie
pamiętała Jacka i żałowała, że tego czasu było tak mało...
Mimo wszystko to bardzo pozytywny film, który daje
nadzieję na lepsze jutro.
Ocena: 5/5
Źródło zdjęcia: filmweb
Scenariusz: Jonathan RobertsJeff Cesario
Gatunek: Familijny
Produkcja: USA
Dziś film na podtrzymanie świątecznej atmosfery. :) Jack
Frost to bardzo pozytywny obraz, wprowadzający w
zimowy/świąteczny klimat. Przyznam, że czego innego spodziewałam się
po przeczytaniu opisu produkcji, ale byłam miło zaskoczona.
Jack Frost przedstawia uniwersalne wartości, może być lekcją
dla każdego. Zapraszam na recenzję.
Pierwsze, co nasuwa się na myśl po seansie to
wzruszająca opowieść o relacji ojca z synem. Jack był
muzykiem, który usiłował zrobić karierę. Starał się, by jego
rodzina jak najmniej na tym ucierpiała, ale ten zawód rządzi
się swoimi prawami. Wiele ważnych momentów z życia
syna po prostu go ominęło. Stracił bezpowrotnie coś bardzo
cennego - możliwość wspólnego przeżywania trosk i radości
dnia codziennego. Względny spokój rodziny burzy wypadek
samochodowy, w którym ginie Jack. Może gdyby tak bardzo nie
chciał spędzić świąt z żoną i synem, nic by się nie wydarzyło?
Chłopiec po roku nadal nie może pogodzić się z odejściem
ojca. Ma w sobie dużo złości i żalu, z którym usiłuje się
zmierzyć. Tata wraca jednak do syna pod postacią bałwana.
Pozwala mu to choć w jakimś stopniu się zrehabilitować...
Pomysł powrotu Jacka jako bałwana wydał mi się tak
absurdalny, że nawet zastanawiałam się, czy nie poniosła
mnie wyobraźnia podczas czytania opisu filmu. Okazało się
to jednak całkiem ciekawym zabiegiem, który był metaforą
budowania relacji i naprawiania błędów. Obraz adresowany
jest przede wszystkim do dzieci i młodzieży. Dlatego ten
bałwan aż tak dziwić nie powinien... Zastanawiałam się też, czy
ów ojciec nie był zwyczajnym wyobrażeniem dziecka, które nie
może sobie poradzić ze stratą. Czymś w rodzaju wymyślonego
przyjaciela, które w głowie ma większość maluchów. Chyba
twórcy zostawili tu dowolność interpretacji.
Rodzina Forest prowadzi całkiem udane życie. Mimo
zawodowych obowiązków Jack stara się poświęcać czas
swojemu synowi. Jednak ciężko nie zauważyć, że chłopcu
brakuje jego obecności. Muzyk nie pielęgnuje syna w
chorobie, nie chodzi na jego mecze hokejowe, nie pomaga
w lekcjach, nie uczestniczy w ważnych wydarzeniach.
Składa obietnice, które pozostają przez niego
niezrealizowane. Charlie bardzo często czuje się
zawiedziony i rozczarowany. Wydaje mi się, że w tej rodzinie
mimo starań doszło do pewnych zaniedbań.
Jack po powrocie z jakiegoś koncertu podarował synowi
harmonijkę. Charlie oddał mu ją, kiedy ojciec kolejny raz
zawiódł jego zaufanie. Rodzina miała wspólnie spędzić święta
w górach. Niestety Jack, z kilkoma innymi kapelami został
zaproszony na wyjątkowy świąteczny koncert, który mógł
popchnąć jego karierę do przodu. Za namową żony zdecydował
się wziąć w nim udział, co spotkało się z dość jednoznaczną
reakcją Charliego. Koniec końców Jack rezygnuje i zawraca
z drogi, by dotrzeć do rodziny. Podróż kończy się
śmiertelnym wypadkiem. Czy nie spowoduje to wyrzutów
sumienia u żony i syna? Spieszył się przecież do nich... Po
rocznym przeskoku czasowym widać jak mimo pozornego
pogodzenia się sytuacją, jest im trudno ułożyć sobie życie.
Charlie ma w sobie dużo niewypowiedzianego żalu i złości.
Widać to szczególnie w scenie z odgarnianiem śniegu
sprzed domu. Jest wściekły, to zadanie wydaje się go
przerastać, a chce jak najlepiej. Widok dziewczynki i jej taty
lepiących bałwana przywołuje u chłopca podobne wspomnienia
z poprzedniej zimy. Pcha go również do samotnego ulepienia
śniegowego ludzika. Czy tęsknota za ojcem sprawia, że
zaczyna swe dzieło personalizować? Czy może to po
prostu wymogi gatunku?
Przechodzę teraz do najbardziej naiwnej, a zarazem
najpiękniejszej części Jacka Frosta. Bałwan nagle zaczyna
mówić głosem ojca Charliego. Nie jestem pewna, czy inni mogli
go słyszeć, ale bałwan chodzący po ulicach robił wrażenie.
Charlie początkowo nie może uwierzyć w ponowne spotkanie z
ojcem. Jednak znajomość i nieznajomość pewnych faktów
skutecznie go przekonuje. Panowie dostali możliwość
rozmowy i spędzenia czasu, którego w poprzednim życiu
zabrakło. Jack uczy syna grać w hokeja, przekonuje, by wrócił
do drużyny, dociera na jego mecz, ratuje przed szkolnymi
oprychami. Po prostu jest. Nadrabia zaległości. Charlie dostał
dodatkowy czas, zobaczył, że ojcu naprawdę na nim
zależało, kochał go. Jack jest obok, służy radą, długimi
rozmowami. Zażyłość Charliego z bałwanem niepokoi jego
matkę. Kogo by zresztą nie zaniepokoiła? ;) Jak wspominałam
ta część filmu, wywołuje nie lada wzruszenie i warto ją
zobaczyć. Przede wszystkim można uświadomić sobie, że
straconego czasu nie uda się już nadrobić. Trzeba żyć tu i
teraz.
Jack Frost ma bardzo fajny, refleksyjny klimat. Pozwala
spojrzeć na nasze własne relacje, poukładać kilka spraw.
Pokazuje, co naprawdę się liczy. To rodzina zawsze będzie
pamiętała Jacka i żałowała, że tego czasu było tak mało...
Mimo wszystko to bardzo pozytywny film, który daje
nadzieję na lepsze jutro.
Ocena: 5/5
Źródło zdjęcia: filmweb
Komentarze
Prześlij komentarz