Scenariusz: Stephen Tolkin
Gatunek: Kryminał / Thriller / Romans
Produkcja: Kanada, Niemcy, USA
Muszę przyznać, że to chyba nie był ten film, który miałam na liście,
ale trudno. ;) Nie żałuję, że go obejrzałam. To kawał dobrej aktorskiej
i scenariuszowej roboty. Od początku do końca trzyma w napięciu, a
w finale niemal powala na kolana. Zapraszam na recenzję Pod
księżycem Caroliny.
Film opowiada historię Tory, dorosłej kobiety, która postanawia
wrócić do rodzinnej miejscowości. Chce stawić czoło demonom
przeszłości, które ciągle boleśnie o sobie przypominają. Bohaterka od
dziecka obdarzona jest niezwykłym darem - potrafi przewidzieć to, co
się wydarzy, a także współodczuwać. Można powiedzieć, że to
niezwykła umiejętność, ale po obejrzeniu tego filmu bliższe prawdzie
jest raczej słowo przekleństwo...
Są przyjaźnie, które pamięta się całe życie. Do takich bez wątpienia
należała ta łącząca Tory i Hope. Dziewczynki były niemal
nierozłączne jak siostry. Pewnego dnia nastolatki umówiły się na
spotkanie, ale Tory na nie nie przyszła, ponieważ leżała pobita w
pokoju. Ale wiedziała, co się dzieje. Widziała, że jej przyjaciółka
została zamordowana. Niestety nie udało się ująć sprawcy, a Tory
jako dorosła kobieta wciąż jest prześladowana - wspomnieniami,
kolejnymi zagadkowymi morderstwami, poczuciem winy i chęcią
pogodzenia się z przeszłością. Wyjątkowa nastoletnia przyjaźń
przewija się przez cały film i niejako jest kontynuowana poprzez
,,pojawianie" się Hope oraz coraz bliższe relacje z jej bratem i siostrą.
Kolejnym ważnym tematem Pod księżycem Caroliny jest miłość. A
także jej brak. Wydaje się, że wszystkie tragedie, a raczej tragiczne
postawy i sytuacje spowodowane są brakiem miłości. Powiem
szczerze, że naprawdę przekonała mnie historia miłosna Tory i brata
jej zamordowanej przyjaciółki z dzieciństwa. Para ta ukazuje
prawdziwą i dojrzałą miłość, która trwa wbrew wszystkim i
wszystkiemu. Tacy ludzie chyba wiedzą po prostu, że nic lepszego
może ich już w życiu nie spotkać, a szczęście jest na wyciągnięcie
ręki. Bardzo podobała mi się ta dramatyczna otoczka wokół ich
historii. Tory musi pogodzić się z przeszłością, wygrać z wyrzutami
sumienia uwierzyć, że zasługuje na szczęście. W końcu im się to
udaje. Chociaż do samego końca zastanawiałam się, czy to wszystko
będzie miało szczęśliwy finał.
Film porusza bardzo ważny temat - straty dziecka przez matkę. Matka
zamordowanej Hope zupełnie zamknęła się w sobie, zapomniała, że
ma jeszcze dwójkę żywych i potrzebujących ją dzieci. Można
powiedzieć, że umarła wraz z nastolatką, za której śmierć obwinia
Tory. Do kobiety niestety nie dociera, że robi źle. Na wieść o ślubie
syna wynosi się z domu, nie akceptując jego wyboru. Żeby była
jasność, ja bardzo współczuję tej kobiecie, ale raczej wynika to z tego,
co zostało powiedziane. Spotkała ją olbrzymia tragedia, jednak
większe i cieplejsze uczucia wzbudziły we mnie jej opuszczone
dzieci. Może to wina aktorki, że nie potrafiła mnie przekonać, może
kiepsko napisanej postaci. Nie wiem. W każdym razie dobrze, że tak
ważny problem społeczny został poruszony.
Mamy tu też przykład pewnego rodzaju skrajności w wychowywaniu.
Tory nie pochodzi z normalnej rodziny. W dzieciństwie była bita i
torturowana psychicznie przez ojca. Mężczyzna był gorliwym
katolikiem. Ale nie przeszkadzało mu to znęcać się nad rodziną.
Potępiał swoją córkę za jej nadprzyrodzone zdolności, usiłował siłą
wydobyć ją z tego ,,opętania". Jedyne, co dobre to to, że poniósł karę
za wszystkie złe uczynki. Może nawet zbyt wysoką...
Warto tu wspomnieć też o bierności matki Tory. Nie zrobiła nic,
dosłownie nic, by jakoś ochronić swoją córkę. Nie miała odwagi
zawalczyć o siebie i o nią. Ostatecznie została zamordowana.
Zaskoczył mnie finał. Nie będę wchodziła w dyskusję, czy jest on
prawdopodobny, spójny itd. Po prostu twórcom udało się na sam
koniec zwiększyć dramatyzm o 100% i przewrócić wszystko do góry
nogami. Do ostatniej sekundy zastanawiałam się, czy wszyscy, którzy
bez wątpienia zasługują na szczęśliwe zakończenie, w ogóle do niego
dotrwają. Udało się, choć było blisko. I w sensie dosłownym (próba
zabójstwa) i przenośnym (ewentualne więzienie).
Jak wspominałam, bardzo się cieszę, że cała historia skończyła się w
miarę pomyślnie dla Tory. Miło było oglądać ją szczęśliwą i
pogodzoną z losem. Po tym wszystkim, co zafundował jej ojciec i
przyjaciel z dzieciństwa, należało się trochę spokoju. Jedynym
mankamentem pozostaje w zasadzie przyszła teściowa Tory, która
nadal obwinia dziewczynę o śmierć córki i nie potrafi przyjąć do
wiadomości prawdy.
Chyba każdy z nas ma takie wspomnienia, od których chciałby uciec,
ale coś mu nie pozwala. Znajdujemy różne sposoby, by sobie z tym
bagażem poradzić. Tory wybrała powrót w rodzinne strony i
stopniowe odkrywanie prawdy. Ostatecznie udało jej się pozbyć
demonów przeszłości, bo została zmuszona, żeby się z nimi zmierzyć.
Jej życie pewnie nigdy nie będzie usłane różami, ale śmierć ojca i
,,pożegnanie" z Hope pozwolą na względnie spokojne życie u boku
ukochanego.
Na pochwałę zasługuje także piękna muzyka oraz urocze krajobrazy i
plenery, w których nagrywany był film. Trochę jakby dla kontrastu z
historią Tory.
Należy dodać, że film jest ekranizacją powieści Nory Roberts
Księżyc nad Karoliną.
Generalnie bardzo polecam ten film. Można się bać, kibicować
głównej bohaterce, a momentami i wzruszyć.
Ocena: 5/5
Źródło zdjęcia: filmweb
Komentarze
Prześlij komentarz