Reżyseria: Tomm Moore
Scenariusz: Will Collins
Gatunek: Animacja, Familijny, Fantasy
Produkcja: Belgia, Dania, Francja, Irlandia, Luksemburg
Wspomnę może od razu, że w recenzji pojawiają się spolszczone wersje imion bohaterów. :)
Przyznaję, że siadając do tej produkcji, nie miałam pojęcia, że
jest ona skierowana do dzieci. W niczym mi to jednak nie
przeszkadzało. Tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że bajki
pozornie adresowane do najmłodszych niekoniecznie są dla nich
przeznaczone. Nie przedłużając, zapraszam na recenzję Sekretów
morza, czyli filmu, który jest zwyczajnie piękny i wzruszający.
Z kwestii formalnych wspomnę jeszcze o tym, że Sekrety morza to
film dla osób w każdym wieku. Jestem pewna, że dla dzieciaków
będzie świetnym pretekstem do poważnych rozmów o stracie i
życiowych wyborach. Dorośli zaś zostaną zmuszeni do pewnych
refleksji nad życiem. Idealny film, by wybrać się z całą rodziną. :)
Na początek chcę napisać, jak patrzę na Sekrety morza, bo myślę, że
moja interpretacja całości jest kluczowa dla tej recenzji. Otóż dla
mnie jest to obraz bardzo niedosłowny, metaforyczny. Myślę, że
nie należy na niego patrzeć w kategoriach wybitnie magicznych,
choć osadzenie historii właśnie w takie ramy pozwala jeszcze
głębiej dostrzec jei wartość.
Głównym motywem filmu jest przerabianie straty bliskiej osoby,
układanie sobie życia bez kogoś, kto nagle z niego zniknął. Z
odejściem matki nie może pogodzić się syn, tak samo trudno jest
pozostawionemu ze wszystkim mężowi. Najmłodsze dziecko z kolei
jest przez wszystkich mocno zaniedbane, pozostawione samo sobie i
może nawet obwiniane o śmierć matki. W konsekwencji każdy tam
zajmuje się sobą, i każdy jest pozostawiony sam, mimo że tak
bardzo potrzebuje rodziny. Film ostatecznie wartość tej rodziny
pokazuje, uczy też, jak można przejść przez żałobę,
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę po części wprowadzającej
(wrócę do niej później), to swego rodzaju przezroczystość Sirszy.
Nie wiem, czy to jest dobre słowo, ale na to dziecko w zasadzie nikt
nie zwraca uwagi. A jeśli już się zainteresuje to w bardzo
negatywnym sensie. Ben obwinia swoją siostrę, uważa, że właśnie
przez nią stracił matkę, ojciec praktycznie nie zajmuje się
dziećmi. Mała Sirsza jest zupełnie sama. Nie ma z kim
porozmawiać, nie rozumie co się wokół niej dzieje, dlatego nie
mówi nic. Wydaje się, że wszystko jest jej obojętne, że nie odczuwa
zbyt wielu emocji. Na pewno nieodłącznym elementem jej
codzienności jest samotność. I dopóki ojciec i syn nie pogodzą się z
tragedią, jaka ich spotkała, tak to będzie wyglądało. Bardzo mi było
szkoda tej dziewczynki i liczyłam, że jej los w końcu się odmieni.
Ona po prostu chciała być kochana i słuchana. Jej podstawowe
potrzeby nie były jednak zaspokajane w rodzinie.
Paradoksalnie to chyba Ben jest głównym bohaterem tej historii,
mimo że wszystko kręci się wokół Sirszy. Poznajemy go jako
dziecko czekające na narodziny siostrzyczki i zasłuchane w bajkowe
opowieści mamy. Chwilę później rodzinę spotyka ogromna tragedia,
ale i (z pozoru) wielkie szczęście - rodzi się Sirsza. W tym samym
czasie odchodzi matka. Dla rodziny to cios, z którego nie jest w
stanie się podnieść. Po 6 latach ojciec nadal jest pogrążony w
letargu, a Ben o wszystko, co się stało, obwinia młodszą siostrę.
Dokucza małej i cały czas z nostalgią wspomina mamę, jej nocne
opowieści i muszlę, którą mu podarowała. Jak wspominałam
chłopiec podświadomie (a może całkiem świadomie?) za stratę,
której doświadczył zrzuca odpowiedzialność na Sirszę. Dopiero
wyjazd z babcią i wspólna próba ucieczki, a także magiczna
przygoda, którą razem przeżywają pozwala mu oswoić się ze stratą i
zaakceptować Sirszę. Ben jest tak samo zaniedbywany przez ojca, jak
młodsze dziecko. Z tym że on ucieka w świat wspomnień o mamie.
Podobało mi się, że mimo, być może to zbyt mocne słowo,
nienawiści do Sirszy, Ben niemal bez wahania biegnie jej z
pomocą i próbuje ocalić. Piękna postawa, pokazująca, że nawet w
konflikcie rodzeństwo pozostaje rodzeństwem i skoczy za sobą w
ogień.
Kolejnym motywem, który rzuca się w oczy, jest niemal ciągła
nieobecność ojca. Można się domyślać, że większość swojego
czasu spędza na towarzyszeniu kolegom w barach. Nie jest w
stanie zajmować się dziećmi, nie radzi sobie sam ze sobą. Ciągle jest
pogrążony w smutku i wspomnieniach. Liczy, że jego dzieci same się
sobą zajmą, wręcz żąda od syna opieki nad młodszą siostrą. W
końcu decyduje się wysłać dzieci do miasta wraz z babcią. Nie sądzę,
że jakoś bardzo wykorzystał ten czas do pracy nad sobą. Raczej
znowu uciekł w inne rzeczy niż zmierzenie się z traumą. Budzi go
dopiero powrót pociech i uzdrowienie Sirszy. W końcu dociera do
niego, że przez lata był niejako martwy i niedostępny dla dzieci.
Straciły matkę, ale też nie miały ojca.
Nie mam wątpliwości, że babcia dzieciaków chciała dla nich
dobrze. I być może miała nawet rację, że latarnia morska na
wyspie to nie jest odpowiednie miejsce do życia dla dzieci, ale
rozdzielanie ich z ojcem... No może to nie jest dobry argument, bo
maluchy przynajmniej byłyby zaopiekowane (tak, wiem, że
ostatecznie trochę to nie wyszło). Jednak mimo wszystko one bardzo
nie chciały opuszczać domu, chciały zostać z ojcem i ich psem, do
tego stopnia, że Ben jadąc do babci, rysował mapę ucieczki. Kobieta
chce, by syn się ogarnął, zaczął być odpowiedzialnym ojcem.
Ostatecznie to właśnie dzieci pomagają mu z tej traumy wyjść...
Film osadzony jest w magicznych, baśniowych ramach. W
zasadzie ciężko jest stwierdzić, czy aby na pewno opowiedziana
historia się wydarzyła czy jest tylko wynikiem wyobraźni chłopca,
który usiłuje pogodzić się ze stratą najbliższej osoby. Za tą teorią
przemawia fakt, że owe magiczne skrzaty, muszle, melodie, wiedźma,
sowy są ,,urzeczywistnieniem" baśni o selkie, które opowiadała mama
Benowi. Te postacie przypominają też osoby z otoczenia dzieci.
Np. babcia jest łudząco podobna do wiedźmy odbierającej
ludziom uczucia. Ostatecznie kobieta rozumie, że przeżywanie
smutku też jest człowiekowi potrzebne.
Historia o selkie, płaszczu, magiczny świat pomaga bohaterom
ostatecznie przepracować żałobę i pogodzić się ze stratą mamy.
Ponowne spotkanie z nią uświadamia rodzinie, że życie toczy się
dalej, że każdy sam dokonuje wyborów i należy je zaakceptować. I
nieważne, czy przyjmiemy za prawdę magiczną opowieść o
dziewczynce ratującej skamieniały świat magiczny, czy uznamy,
że owa skamieniałość jest jedynie metaforą życia tej rodziny.
Chyba to jest najpiękniejsze w tym filmie - dowolność
interpretacji przy jednoczesnym pokazaniu uniwersalnych
wartości.
Jak już wspominałam, w Sekretach morza bardzo podobało mi się
osadzenie historii rodziny w magicznych realiach. Zabieg ten
pokazuje, że warto czytać dzieciom baśnie, bo pomagają one w
radzeniu sobie z przeciwnościami losu, z traumami. Racjonalizują
w pewnym sensie trudne wydarzenia, tematy.
Plusem filmu jest też polski dubbing. Spokojny głos Małgorzaty
Kożuchowskiej (moje odkrycie!) i piękny śpiew Malwinki Jachowicz są bez
wątpienia ogromnym atutem tej produkcji.
Sekrety morza polecam widzom w każdym wieku. Z pewnością
pomogą zmierzyć się z trudnymi tematami i przemyśleć kilka
ważnych kwestii. Aż mam ochotę obejrzeć więcej takich filmów i
oczywiście zagłębić się w mitologię celtycką. :)
Ocena: 5/5
Źródło zdjęcia: filmweb
Komentarze
Prześlij komentarz