Reżyseria: Maciej Dejczer
Scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
Gatunek: Komedia romantyczna, Świąteczny
Produkcja: Polska
Listy do M. 2 to kontynuacja Listów do M., które szczerze mi się
podobały. Nie jestem fanką kontynuacji. I tu niestety przypomniałam
sobie dlaczego. Ani nie było już tego klimatu, ani żadnej historii,
która by mnie porwała. Przez lata bohaterowie praktycznie się nie
zmienili. Jedyne, co mnie urzekło to muzyka. Zapraszam na recenzję.
:)
Spotykamy dawnych bohaterów w Wigilię. Kilka lat po tej nocy,
podczas której wszystko się zmieniło. Wiele zrozumieli, docenili,
dojrzeli. Z takim przesłaniem pozostawiła nas część pierwsza.
Niestety czas jakby się tam zatrzymał, jakby tej pamiętnej Wigilii w
ogóle nie było. Ci ludzie jednak nie przeszli żadnej przemiany,
wszystko skończyło się z upływem Bożego Narodzenia. To jest
największy minus tej kontynuacji, spodziewałam się czegoś zupełnie
innego.
Tym, co zasługuje na uznanie w Listach do M. 2 jest ścieżka
dźwiękowa. Charakterystyczna dla filmu, a szczególnie jednego
wątku Cicha noc oraz znane piosenki. Say something zawsze wzrusza
mnie do łez. Nadzieja tak samo. Dla muzyki warto pomęczyć się z
fatalnie napisanymi bohaterami. Chociaż sama fabuła w sumie też jest
w większości beznadziejna...
W Listach do M. 2 spotykamy oczywiście dobrze znanych z pierwszej
części aktorów. Pojawiają się też nowi. Moim zdaniem nie wnoszą,
przynajmniej większość z nich, niczego znaczącego. Lubię Martę
Żmudę Trzebiatowską, ale tutaj była zbyteczna. Kilku innych tak
samo. I w tej odsłonie Julka Wróblewska wkurzała mnie już
maksymalnie. :D W postaci Karolaka pokładałam spore nadzieje i
mimo rozczarowania chyba ostatecznie mnie nie zawiódł.
Jedyny wątek, który powiedzmy, minimalnie mnie ujął to choroba
Małgorzaty. Zgodnie z przewidywaniami małżeństwo zaadoptowało
Tosię, do czego dziewczyna w bardzo wzruszającej scenie nawiązuje,
niemal krzycząc. Kobieta ma świadomość swojego stanu, córka
zaangażowała się w organizację zbiórki na wyjazd do Szwajcarii.
Małgorzata jednak nie jest przekonana, czy to coś da, boi się i pragnie
spędzić ostatnie święta z najbliższymi. Nie ma się co dziwić, ale
fajnie, że ostatecznie matka i córka doszły do porozumienia. Tosia nie
chce stracić rodziny, którą jakiś czas temu udało jej się odnaleźć,
Małgorzata z kolei pragnie poświęcić dziecku ostatnie chwile życia.
Mam ogromną nadzieję, że w trzeciej części ta historia znajdzie swój
happy end.
Ach, te dzieci... Szczerze mówiąc, niesamowicie irytują mnie
dzieciaki w stylu Wojtka z M jak miłość. Ma być tak, jak one chcę.
Ojciec ma się oświadczyć tej konkretnej kobiecie i już. Oczywiście
radiowiec zbiera się, jak sójka za morze do tych oświadczyn i pewnie
gdyby nie jego syn to jeszcze by trochę pochodził obok, ale miał do
tego prawo. Mógł nie czuć się na siłach, czekać na lepszy moment,
nie wiedzieć, jak to zrobić. Mógł. Aż jestem ciekawa, czy ślub
zostanie z góry zaplanowany na życzenie małego księciucia.
Stara miłość nie rdzewieje, można rzec. Gdyby nie część pierwsza to
może i by było można. Niestety tu też Szczepan i jego żona
zaprzepaścili to, co zrobili w pamiętną Wigilię i pokłócili się na amen.
To znaczy na rozwód. Oczywiście tylko po to, by zaraz wpaść na
siebie w internecie i zakochać się w sobie na nowo. Bo nie lepiej było
popracować nad związkiem i relacją. Nie, lepiej się rozstać i czekać na
cud. Karina się nie popisała, jej (nie)mąż również. Nadal nie wróżę im
zgodnej przyszłości. Do kolejnego rozstania, powrotu itd. Już chyba
ich córka jest bardziej dojrzała. Jeśli ten wątek miał być zabawny to
ewidentnie nie moje poczucie humoru.
Mel chciał być ojcem. Zrozumiał swój błąd. No przez chwilę, jak się
okazało. Synek nawet go nie pamięta i uważa za zwykłego świętego
Mikołaja. To bolesne doświadczenie dla obu stron, zwłaszcza gdy
Kazik dowiaduje się prawdy o tacie. Ten wątek również w jakimś
stopniu ratuje Listy do M. 2, bo pokazuje siłę miłości, chęć poprawy i
zadośćuczynienia. Liczę, że Mel się ogarnął na dobre...
Listy do M. 2 nie mają tego czegoś. Wszystko wydaje się sztuczne,
jakby robione zupełnie na siłę. Jedynkę miło się oglądało, był klimat,
pewna magia świątecznego czasu. Dwójka trochę sprowadziła nas na
ziemię. To były tylko święta, kilka dni. Po nich wszystko wraca do
normy, życie znów zaczyna być takie, jak przed 24 grudnia. Fajniej
było się łudzić... I przyznam, że aż boję się pomyśleć, co tam w
kolejnych częściach odstawili. ;)
Przyznam Wam szczerze, że ja nadal gorąco polecam Listy do M.
Jednak nie jestem w stanie namawiać do oglądania Dwójki po tym,
jak zjechałam ją powyżej. Klimatycznej Nadziei czy Say Something
możecie posłuchać na YouTube. ;)
Ocena: 3/5
Źródło zdjęcia: Filmweb
Komentarze
Prześlij komentarz