Reżyseria: Mitja Okorn
Scenariusz: Karolina Szablewska, Marcin Baczyński
Gatunek: Komedia romantyczna, Świąteczny
Produkcja: Polska
Listy do M. to fajny film. Prosty, przyjemny, trochę ckliwy, ale naprawdę
niezły. Klimat świąt zagościł u mnie na dobre. Mam taką nadzieję
przynajmniej, bo czasy nie są teraz łatwe. Boże Narodzenie też będzie inne
niż zazwyczaj, więc w małym gronie warto obejrzeć jakiś świąteczny film.
Dziś wszyscy jesteśmy sami w domach niczym Kevin, dlatego rozrywka
będzie w sam raz. Nie przedłużając, zapraszam na recenzję. :)
Ustalmy jedno: Listy do M. nie są wybitnym dziełem polskiej
kinematografii. Jednak jak na swój gatunek nie jest to wielka tragedia. Nie
wiem, czy założeniem twórców było wzruszenie widza. W każdym razie
mnie poszczególne wątki ujęły wyjątkowo.
Rzadko spotykam w filmach tak dużą ilość głównych bohaterów. Każda
historia była prowadzona równolegle, a na koniec pokazano, że
bohaterowie stykają się ze sobą. Dlatego każdy znajdzie tu jakąś historię,
postać, z którą będzie mógł się utożsamić. Na mnie ogromne wrażenie
zrobiły dwa wątki, ale o tym niżej.
Mam problem z obsadą. Z jednej strony zaangażowano świetnych
aktorów, z drugiej zaś takich, których ,,warsztat" przyprawia o ból głowy.
Nie wiem, jakim cudem, ale nie irytowała mnie Julka Wróblewska.
Ogromny plus. :D O Katarzynie Zielińskiej i Tomaszu Karolaku
(przypadek, że ich postacie okazały się dość dobrze znać?) nie mogę tego
powiedzieć. Oni chyba wszędzie będą działać na nerwy (wyjątkiem
Zawsze warto u K.Z.). Na pochwałę zasługuje oczywiście Agnieszka
Dygant, dobrze spisała się też Roma Gąsiorowska. Poza tym nikt mi jakoś
nie wrył się w pamięć.
Jakie przesłanie płynie z Listów do M.? Święta to wspaniały czas. Dzieją
się rzeczy, które być może by się nie wydarzyły w innych okolicznościach.
Zauważyłam też, że podczas kręcenia filmu była jeszcze zima. Taka
prawdziwa. Niesamowite, nie? :D W Boże Narodzenie nikt nie powinien
być sam, choć każda rodzina przeżywa ten czas na swój sposób. Warto
jednak wtedy odłożyć strach i wzajemne urazy. Nie jestem jednak
zwolenniczką udawania rodziny na trzy dni, a potem do widzenia. Nie, nie
o to chodzi. Jestem pewna, że dla bohaterów Listów do M. te święta
okazały się przełomem w dalszym życiu. Przekonam się, oglądając kolejne
części.
Najbardziej poruszyła mnie historia małej dziewczynki, która uciekła z
domu dziecka i znalazła się w samochodzie pewnego mężczyzny.
Wojciech jedzie na Wigilię do domu, w którym czeka na niego żona
Małgorzata. Małżeństwo prezentuje świat zamożnych ludzi. W ich domu
wyczuć można chłód, sztywne maniery, ale i miłość łączącą tę dwójkę.
Widać, że w ich życiu wydarzyło się coś, z czym nie do końca potrafią się
pogodzić. Zapewne śmierć dziecka. Dlatego dziecko przywiezione na
Wigilię przez Wojciecha wywołuje sporo emocji u jego żony. Mała
wprowadza tam pewne ciepło, radość, wydobywa z Małgorzaty troskę,
opiekuńczość. Sądząc po ostatnich scenach, czyli odwiedzinach u siostry
po porodzie oraz wspólnym wypadzie na łyżwy, małżonkowie
zdecydowali się na adopcję. Miłość odnaleziona w święta. Sam początek
filmu to niemal zapowiada.
Betty i Melchior to wątek, który interesował mnie najmniej, aczkolwiek
sam w sobie był bardzo fajnie napisany. Zielińska i Karolak, tyle w
temacie. W każdym razie Betty jest w ciąży, a ojciec dziecka jest
zapatrzonym w siebie dupkiem, który ma gdzieś kobietę i potomka. Na
szczęście dogoniła go magia świąt, krusząc lód jego serca (wiem, wiem, na
tym opiera się cały film). Dzieje się to za sprawą rezolutnego chłopca, czy
też młodocianego przestępcy, jak kto woli. Znajomość z nim, warunki, w
jakich żyje, sprawiły, że między nim i Melchiorem rodzi się jakaś więź,
która pokazuje, co jest najważniejsze. Mężczyzna chce być ojcem. Może
kimś więcej także?
Singielka Doris ma dość świąt, ponieważ wtedy wszyscy pytają ją o drugą
połówkę. Dziewczyna jest sama i chyba wbrew temu, co mówi, bardzo jej
to doskwiera. Rozmowa z pewnym radiowcem podtrzymuje ją na duchu.
Mikołaj ma kilkuletniego syna, który bardzo chce mu znaleźć dziewczynę.
Uwielbiam dzieciaki ustawiające życie dorosłym (czujecie sarkazm?).
Młody namawia ojca na randkę z Doris, ale ta ma inne plany. Później
jednak zmienia zdanie i ostatecznie spędza wigilię z Kacprem, który z
powodu pracy Mikołaja musiał zostać sam. Miłość przychodzi
niespodziewanie, ale można jej też trochę pomóc.
Zaufać decyduje się też szef Doris. Mężczyzna początkowo chce
przedstawić rodzicom właśnie Mikołajkę jako swoją dziewczynę, jednak
zmienia plany. Przychodzi na rodzinną wigilię z chłopakiem. Obaj są
bardzo ciepło witani i żegnani. Jestem niemal pewna, że rodzice domyślali
się, że ich syn jest gejem (zwłaszcza po akcji z ,,wnukiem").
Ostatnim dużym wątkiem jest rodzina na skraju rozpadu. Nastolatka,
dziadek i dwoje obcych sobie ludzi. Brak więzi, brak rozmowy, brak
wspólnych tradycji. Właściwie wszystkiego tam brak. Jest tylko Szczepan,
który zauważa problem i chce wykorzystać czas świąt, by na nowo zbliżyć
się do żony i dzieci. Niestety jego starania nie zostają docenione i
wybucha kolejna awantura. W jej wyniku mężczyzna zabiera bliskich na
wycieczkę. Następna kłótnia kończy się prawie wypadkiem, zniknięciem
dziadka i aferą z rękoczynami włącznie. Małżonkowie wreszcie
wygarniają sobie, co mają do powiedzenia. Okazuje się, że żona z
obojętności męża wdała się w romans, on o tym wie. Poszukiwania seniora
prowadzi dużą, rodzinną wigilię. Wydaje się, że historia tych ludzi kończy
się szczęśliwie i jakoś dochodzą do porozumienia.
Produkcja pokazuje magię świąt. Oczywiście wiem, że to pewien pozór,
iluzja, że tylko w filmach jest tak pięknie, ale daje to jakąś nadzieję na
lepszy czas. W sumie i taki jest cel świąt. Uwierzyć, że może być inaczej,
lepiej.
Listy do M. to ckliwy film, wzruszający, w założeniu miał być zabawny,
ale nie wyszło zupełnie. Po komedii spodziewałam się łez w oczach ze
śmiechu, tymczasem pojawiły się z przejęcia losem bohaterów. Z
przyjemnością polecam Wam tę produkcję. Poczujecie święta,
zrelaksujecie się. Planuję obejrzeć kolejne części. :)
Ocena: 5/5
Źródło zdjęcia: Filmweb.pl
Komentarze
Prześlij komentarz