Dwa tygodnie na miłość

 



Reżyseria: Marc Lawrence

Scenariusz: Marc Lawrence

Gatunek: Komedia romantyczna

Produkcja: Australia, USA


Nie wiem, czy ten film mnie rozczarował. Obejrzałam go ot tak, bez

większych oczekiwań. I ta produkcja właśnie taka jest. Po prostu

można się z nią zmierzyć, ale z zapartym tchem się jej nie śledzi.


Dwa tygodnie na miłość to historia młodej prawniczki, która ma się za

zbawicielkę ludzkości. Typ społeczniczki. Przyznaję, że lubię takie

bohaterki. Takie, które dostrzegają coś poza czubkiem własnego nosa.

Prawniczka niewątpliwie robi dobrą robotę, alei w jakimś sensie

walczy ze stereotypowym wyobrażeniem tego zawodu.


Kobieta zaczyna pracę w pewnej korporacji. I jak łatwo się domyślić

jest na dzień dobry porażona miejscem, w którym się znalazła. Przede

wszystkim bezwzględnością swojego szefa. Typowy dyrektor,

nieliczący się z niczyimi uczuciami i przyzwyczajony do tego, że

zawsze otrzymuje to, czego chce. Niestety film bazuje na schematach.

Jest jednym wielkim schematem.


Główna bohaterka ma zasady. I to się chwali. Stara się być im wierna,

ale nie ma wyjścia. Myślę, że przyjęcie pracy w tak bezdusznym

świecie korporacyjnych układów była dla niej trudnym wyborem. Ale

koniecznym. Dzięki temu zobaczyła, że nie wszystko da się

zaplanować, że nie każdą sferę życia da się ogarnąć tak na chłodno.

Zyskała trochę dystansu do swojego życia. No i spotkała miłość.


Kolejny schemat, na jakim bazują Dwa tygodnie na miłość to

oczywiście zły świat korpo. Same rekiny bez uczuć, czekające na

krzywdę drugiego człowieka. Przecież wszędzie to tak wygląda. Nie

ma firm, które szanują pracownika...


Wątek miłości głównych bohaterów jest właściwie taki jak cały film.

Nijaki. Niewiarygodny i mało intrygujący. Nie kibicowałam im, nie

czekałam na happy end. To znaczy... Szczerze czekałam na koniec

tego dzieła. :D Para zbudowana na zasadzie kto się czubi ten się lubi.

Walczą ze sobą praktycznie przez cały czas, by w końcowym etapie

produkcji wpaść sobie w ramiona. I być razem do końca swych dni.


Przyznaję, co zapewne widać po moich tekstach, że coraz trudniej

mnie wciągnąć w jakiś wątek miłosny. Im więcej tych filmów

oglądam, tym bardziej krytycznie na nie patrzę. Ja po prostu tej

dwutygodniowej big love nie kupuję. Nierealne, bajkowe, zwyczajnie

głupie. Żeby było jasne, potrafię zachwycić się komediami

romantycznymi, ale jak widać, ta mocno przekroczyła moje

możliwości. ;)


Dwa tygodnie na miłość to film, który niczym mnie nie zachwycił.

Stop, muzyka była obłędna. To jedno się twórcom udało. Może

jeszcze stroje. Reszta? Szkoda słów. Absolutnie nic mnie nie

zaintrygowało, Nikomu nie kibicowałam, z nikim się nie

utożsamiałam. To film z gatunku zobaczyć, wylać swoje żale na blogu

i zapomnieć. Niniejszym to czynię. ;)


Nie polecam Wam tego filmu. Myślę, że lepiej będziecie się bawić,

oglądając Jeden z dziesięciu. :D


Ocena: 1/5

Komentarze