Reżyseria: Randall Wallace
Scenariusz: Chris Parker, Randall Wallace
Gatunek: Dramat
Produkcja: USA
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli – ten cytat miałam w głowie niemal przez cały seans. Niebo istnieje naprawdę jest pięknym filmem i sądzę, że spodoba się nie tylko osobom wierzącym. Kilkuletni chłopiec przeżył coś, co jest udziałem nielicznych. Niejednokrotnie po plecach przechodziły mi ciarki. Słuchać o takim doświadczeniu, mierzyć się z wątpliwościami jego uczestników… Niezwykłe. Zapraszam na recenzję. :)
Wiem, że w kontekście akurat takiego filmu słowo magiczny jest troszkę nie na miejscu. Jednak on właśnie taki był. Niezwykły. Przepełniony czymś, czego nie jestem w stanie wyrazić słowami. Siłą tego obrazu jest bez wątpienia autentyczność. Film powstał na podstawie książki, która to została napisana przez ojca pewnego chłopca. Chłopca wybranego przez Boga. Pan wyznaczył mu misję szczególną – opowiedzieć o niebie. O tym, jak tam jest i co nas czeka po tym życiu.
Rodzina pastora Todda Burpo żyje sobie spokojnie. Są to ludzie głęboko wierzący, ale prowadzący bardzo normalne życie. Skoncentrowane na dzieciach. Ich spokój w pewnym momencie zostaje zakłócony przez atak wyrostka małego Coltona. Rodzice są zrozpaczeni i proszą wiernych o wsparcie. Bóg lubi działać poprzez zwykłych ludzi, takich, którzy nie rzucają się w oczy, nie robią wokół siebie szumu. Większość świętych chyba była właśnie taka. Normalna.
Colton jest operowany, nie umiera, ale z trudem zostaje uratowany. W czasie tego wydarzenia dochodzi do czegoś niezwykłego. Chłopiec widzi wszystko z góry, widzi swoich rodziców, potrafi dokładnie opisać, co oni robili. Słyszy anielskie śpiewy i zostaje zabrany do nieba. Można śmiało powiedzieć, że Jezus osobiście funduje mu wycieczkę, niezapomniane wrażenia i odstawia go potem na miejsce. Colton zapamiętuje każdy szczegół swojej wizyty. Przyznam, że żartem zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak, bo ja z mojej operacji nie pamiętam żadnych mistycznych doznań. :D
Colton opowiada o wizycie w niebie jak o wycieczce do Disneylandu. Jakby to było coś oczywistego, coś, co normalnego. Może nawet zaskoczyło go zamieszanie, jakie wywołał swoimi słowami. Jezus ma konia, trzymał go na kolanach, ma znaki, jest miły. Colton w niebie spotkał swoich bliskich zmarłych, nawet tych, których nie znał (jak pradziadek, czy siostra, która zmarła jeszcze w brzuchu, co było chyba ostatecznym dowodem, że Colton nie zmyśla. Przynajmniej dla jego matki. Kobieta nie za bardzo wierzyła synowi). Wspominał śpiewy aniołów, piękno tego miejsca, światłość… Ktoś powie, zwykłe wizje dziecka wychowanego w katolickim domu. Jednak tutaj doszło do czegoś więcej. Do czegoś wielkiego. Chłopiec rozpoznał Pana, dopiero gdy zobaczył Go na portrecie namalowanym przez inną kobietę regularnie wizytującą niebo. Odczuć przy tych scenach naprawdę nie da się opisać. To było tak niezwykłe i niesamowite…
Osobiście nie dziwię się ludziom, którzy podchodzili z rezerwą do opowieści Coltona. Z drugiej strony ciężko sobie wyobrazić, że kilkulatek mógł wymyślić sobie takie rzeczy i znać takie szczegóły, o których mówił bez owijania w bawełnę. Fakt, że nie wszyscy dają temu wiarę, nawet osoby głęboko wierzące jest czymś naturalnym. Mimo wszystko potrzebujemy jakichś dowodów niż tylko słowa. Choć mnie one absolutnie przekonują. Wierzyłam Coltonowi jeszcze zanim powiedział o zmarłej siostrze. Myślę też, że ludzie w pewien sposób boją się świadectw tego rodzaju. To im chwieje ich ułożony system myślenia o wierze. Stąd racjonalizacja, że to katolickie wychowanie, że widział zdjęcia, że kolor oczu Jezusa jest połączeniem oczu rodziców. Todd z czasem jednak zrozumiał, że nie tędy droga i zwyczajnie uwierzył. Tak po prostu.
Przygoda Coltona jest pięknym świadectwem wiary. Zarówno jego, jak i jego rodziny. Todd jako pastor głosi ludziom Jezusa. Pewnie jak wielu księży robi to automatycznie. I nagle został tak doświadczony. Pan dał mu ogromną łaskę. Kazał zaufać. A to jest najtrudniejsze, bo pytania: dlaczego, po co, są naturalnymi pytaniami nasuwającymi się w takiej sytuacji. Coltonem zaczęły interesować się gazety, programy radiowe. Chłopiec znosił to bardzo dzielnie, bo swoje doświadczenie traktował jak każde inne życiowe doświadczenie. Był w tym tak autentyczny i słodki. Wielkie brawa dla małego aktora. Kariera przed nim.
Po obejrzeniu filmu zastanawiałam się jakie życie musiał mieć ten niezwykły malec po upublicznieniu swej historii. Z jednej strony świadomość istnienia Najwyższego, a z drugiej… Dzieci są okrutne, co pokazali koledzy siostry Coltona, którym mała dzielnie i mocno wytłumaczyła, że z jej brata nie należy się wyśmiewać. Jednak życie z łatką chłopca, co widział niebo i siedział Jezusowi na kolanach, nie jest zapewne sielanką. Aczkolwiek sądzę, że rodzice zrobili wszystko, by było jak najbardziej normalne. Zastanawia mnie też kwestia tego, czy Colton kiedykolwiek żałował, że to właśnie on został wybrany przez Jezusa, czy cały czas podchodzi do sprawy z takim spokojem. Jak to wpłynęło na jego wiarę… Chyba poszukam sobie więcej informacji na temat tego chłopaka. ;)
Niebo istnieje... naprawdę to obraz żywej wiary, spotkanie ze wspaniałym chłopcem, który był w niezwykłym miejscu. Dla wierzących będzie jakimś doświadczeniem Boga, dla niewierzących filmem o rodzinie, przyjaźni. A może stanie się drogą do Boga? W każdym razie bardzo polecam, bez względu na poglądy. :)
Ocena: 5/5
Komentarze
Prześlij komentarz