Narzeczony mimo woli


 

Reżyseria: Anne Fletcher

Scenariusz: Peter Chiarelli

Gatunek: Komedia romantyczna

Produkcja: USA


Narzeczony  mimo  woli to  bardzo  przyjemna  dla  oka  komedyjka

romantyczna,  na  którą  trafiłam  przypadkiem,  skacząc  po  kanałach.

Chyba  mam  szczęście  do  takich  spontanicznych  odkryć.  :D  Nie

zawiodłam  się.  Było  i  lekko  dramatycznie  i  absurdalnie  i

romantycznie. Zapraszam na recenzję. :)


Film  opowiada  o  kobiecie,  którą  roboczo  nazwałam  korpo  sucz.  :D

Pewna  siebie  szefowa,  której  rozrywką  jest  znęcanie  się  nad

pracownikami.  Szczególnie  nad  własnym  asystentem.  Oczywiście

stopniowe poznawanie tej kobiety sprawia, że widz zaczyna rozumieć

jej nastawienie do życia i może współczuć niż krytykować. Wiadomo,

że nic nie dzieje się bez przyczyny, a każde wydarzenie ma większy

lub mniejszy wpływ na nasze życie, dokonywane wybory.


Niech  nie  zmyli  tytuł  -  główną  bohaterką Narzeczonego  mimo  woli

jest  Margaret.  Wspomniana  wyżej  wymagająca  szefowa,  która  jest

emigrantką.  Niespodziewanie  kobieta  dostaje  informację,  że  musi

opuścić  kraj,  w  którym  pracuje.  Robi  więc  wszystko,  by  uniknąć

deportacji.  Daleka  jestem  od  oceniania  jej  postawy.  Ma  wszystko,

pieniądze  i  pozycję,  którą  ciężką  pracą  budowała  latami.  Z

zaskoczenia, w jednej chwili może to stracić. Zdesperowany człowiek

podejmuje  nieracjonalne  decyzje.  Stąd  taki  pomysł  Margaret  na

rozwiązanie problemu. Ostatecznie zyskała dużo więcej, niż chciała.

Szefowa  dochodzi  do  wniosku,  że  jej  jedynym  ratunkiem  jest

małżeństwo.  Znany  nam  przecież  schemat.  Nie  tylko  z  filmów.

Proponuje  układ  swojemu  asystentowi.  A  raczej  składa  mu

propozycję nie do odrzucenia. Chłopak zgadza się na ślub, choć robi

to bardzo niechętnie. Wzorem relacji szef-pracownik to ta znajomość

nie  jest.  Margaret  jako  kierowniczka  nie  przebiera  w  środkach.

Powiedziałabym  nawet,  że  jej  zachowanie  zahacza  o  mobbing.

Poniżej napiszę, z czego to wynika. Para szybko postanawia spędzić

kilka  dni  w  rodzinnych  stronach  chłopaka.  Plan  był  prosty:  szybki

ślub, szybki rozwód. No coś poszło nie tak, bo ta dwójka wyjątkowo

się nie znosiła...


Sądzę, że takie, a nie inne zachowanie Margaret wynikało z faktu, że

była  zupełnie  sama  i  wbrew  pozorom  bardzo  samotna.  Niby  miała

wszystko - szacunek (zdobywany poprzez strach), pieniądze, wpływy,

pozycję, prestiż, ale nie miała rodziny i nikogo bliskiego. Pewnie bała

się  otwierać  przed  ludźmi,  bała  się  okazać  słabość,  żeby  uniknąć

kolejnej  straty.  Łatwiej  było  założyć  maskę  wrednej  i  niedostępnej

szefowej. Ten wątek dodał produkcji lekkiego dramatyzmu, sprawił,

że nie była to tylko komedia romantyczna.


Ogromny  wpływ  na  zachowanie  Margaret  miały  wydarzenia  z

przeszłości,  dlatego  w  myśl  zasady czym  się  strułeś,  tym  się  lecz,

twórcy postawili na jej drodze rodzinę przyszłego męża. Początkowa

niechęć  i  udawane  relacje  przerodziły  się  w  coś  niezwykle

prawdziwego.  Głównie  za  sprawą  charyzmatycznej  babci,  która

zażyczyła  sobie  natychmiastowego  ślubu  w  swojej  obecności.

Przyszli  państwo  młodzi  podeszli  do  tego  oczywiście  z  dystansem.

Ale wiedzieli też, że prędzej czy później i tak ich to czeka. Szybszy

ślub, szybszy rozwód. Choć wtedy byli już ze sobą nieco bliżej dzięki

nocnym zwierzeniom. Patrzenie na kochającą się trudną miłością, ale

jednak,  rodzinę  z  pewnością  wywarło  w  Margaret  zapomniane

uczucia.  W  konsekwencji  doprowadziło  to  do  zrozumienia  samej

siebie.


Myślę,  że  bliscy  mieli  także  ogromny  wpływ  na  to,  że  w  kobiecie

zrodziło  się  uczucie  do  asystenta.  Jasne,  że  finał  był  znany  od

początku,  jasne,  że  wiadomo  było,  co  z  tego  wyniknie,  ale  mimo

wszystko  bardzo  się  cieszę,  że  ta  wielka  miłość  bohaterów  została

jakoś  umotywowana.  Poprzedzona  określonymi  zdarzeniami,  które

miały na nich wpływ.


Narzeczony  mimo  woli  został  zwolniony  z  obowiązku  wtedy,  kiedy

zaczął  być  już  całkiem  świadomym  panem  młodym.  Margaret

zdecydowała  się  poświęcić  i  opuścić  kraj.  Zobaczyła  miłość,

ponownie poczuła się jak w rodzinie i uciekła. Powiem szczerze, że

było mi szkoda obojga bohaterów. Bali się przyznać, że coś dla siebie

znaczą, że naprawdę mogą być razem. Niemniej uważam, że kobieta

zachowała się tak, jak trzeba. Koniec końców opłaciło jej się.


Jak  przystało  na  gatunek, Narzeczony  mimo  woli staje  się

narzeczonym  wbrew  błaganiom  swej  ukochanej.  ;)  W  każdym  razie

przekonał wybrankę i wyznał miłość na oczach całej firmy. Zakochani

padli  sobie  w  ramiona  przy  radosnych  okrzykach  i  oklaskach

współpracowników. No haapy end, że aż mdli. Ale też niczego innego

nie można było się spodziewać. Fajnie tak na chwilę uwierzyć w tą

wielką miłość, która przychodzi nagle i pokona wszelkie przeszkody.

Szybko  jednak  schodzę  na  ziemię,  bo  są  takie  sytuacje,  gdzie  samo

uczucie nie wystarczy. Tutaj wszystko poszło dobrze i w sumie fajnie.


To,  do  czego  mogę  się  przyczepić,  co  mi  się  kompletnie  nie

spodobało to napisy końcowe. Kto wymyślił taką głupotę? Że niby to

miało być śmieszne? No nie było. Było głupie i niewiele wnoszące.

Mnie nie rozbawiło, a zirytowało. Ciekawa jestem czy tylko mnie. ;)


Narzeczony  mimo  woli to  film  do  śmiechu,  do  płaczu  i  do...

odmóżdżenia.  Lekki,  miły  i  przyjemny,  choć  nie  pozbawiony

pewnego  dramatyzmu.  Mi  oglądało  się  bardzo  dobrze.  Zatem

polecam. ;)


Ocena: 5/5

Komentarze